Geoblog.pl    tokee    Podróże    jedno Oko na Maroko    na wielblada i w glab pustynii
Zwiń mapę
2006
28
wrz

na wielblada i w glab pustynii

 
Maroko
Maroko, Rissani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3604 km
 
Tym razem państwowym przewoźnikiem CTM (Compagnie de Transports au Maroc) o godzinie 22.15 wyruszamy w kierunku pustyni. Bilet kosztował 150 Dr od osoby, to dużo w porównaniu do cen lokalnych autobusów, lecz standard wyposażenia autobusów ponoć lepszy, choć i tak nie da się go odczuć podczas 8 godzinnej podróży. Skąpane w słońcu piaskowe miasto wita nas o poranku. Oszołomieni i rozespani po nocnej podróży dajemy się porwać miejscowym naciągaczom na środek pustyni. Czujemy się nieco zdezorientowani, w potrzasku, wokół piach, zero cywilizacji, pytamy gdzie miasto? – Merzuga. Zaczynamy żałować, że wsiedliśmy do tego samochodu i bez ogródek zaczynamy wylewać swoje racje. Rozpoczyna się czas negocjacji, w których oprócz nas uczestniczy też parka Hiszpanów. W efekcie decydujemy się na skorzystanie z oferty: wyprawa na wielbłądach połączona z noclegiem w pustynnym obozie za 350 Dr. od osoby z zastrzeżeniem, że nieodpłatnie zawiozą nas w czasie wolnym do Rissani.
W oczekiwaniu na powrót karawany, przedzieramy się przez piaskowe wzgórza, aby dotrzeć do sklepu. W zasięgu wzroku mamy dwa kamienne budynki, aż trudno uwierzyć, że w jednym z nich można kupić wodę. Budynek ma wydzielone trzy izby. W jednej jest skromny sklepik a w pozostałych zamieszkuje czteroosobowa rodzina z kozą.
W powrotnej karawanie rozpoznajemy polskie twarze, pięcioosobowej ekipy z Krakowa, którą spotkaliśmy już wcześniej w Maladze i Fezie. Rozwiewają nasze obawy i wątpliwości. Wspólnie na dachu samochodu terenowego jedziemy do Rissani.
Jest to bajkowe, kolorowe miasteczko wśród palm i wydm. Na bazarze kupujemy turban i dwie drewniane łyżki. Wszystkie restauracje są zamknięte, więc decydujemy, że po powrocie posilimy się chińską zupką, ale kto przypuszczał, że dystans 30 kilometrów będziemy przemierzać 2,5 godziny. Kierowca pomarańczowego busa trudnił się również dostarczaniem żywności do wszystkich osad w Merzudze toteż powolutku, leniwym zwyczajem przepełzaliśmy przez całą pustynną wioskę.
Skwar i uczucie głodu odbił się na naszych nastrojach, byłam tak potwornie zła, że nawet perspektywa spędzenia nocy na pustyni przestała mnie cieszyć.
Na szczęście zdążyliśmy na wyjazd naszej karawany. Z grzbietu wielbłąda najlepiej podziwia się imponującą wydmę Erg-Chebbi.
Spokojne bujanie rekompensuje wszystkie stracone w tym dniu nerwy. W ciągu niecałej godziny docieramy do obozu. Nasz opiekun rozpoczyna przygotowywanie kolacji a nam pozostaje patrzenie się w piach …. uroczy piach. Kolacja pyszna zamiast kurczaka kości, dźwięk gitary, arabska melodia, przejrzyste niebo pełne gwiazd-niezapomniana noc
Rankiem po śniadanku i pościgu za wielbłądami, które na trzech nogach próbowały poczuć trochę wolności wracamy do hotelu, do Rissani, gdzie już czeka na nas transport do Tinerhir jednak zanim wsiądziemy do Toyoty Landcruiser musimy parę razy odchodzić od samochodu, aby wytargować jak najlepszą cenę - 70 Dr od osoby w pełnym komforcie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
tokee
Grzesiek Tokarz
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 144 wpisy144 6 komentarzy6 110 zdjęć110 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
27.05.2010 - 29.05.2010
 
 
09.04.2010 - 20.04.2010